fbpx

Wielki Trawers Wielkopolski

Majówka w Polsce to okres pełen napięć. Jest to zazwyczaj czas bardzo wyczekiwany, pierwszy tak długi, wiosenny zestaw, bardziej lub mniej wolnych dni, ale też pogodowa loteria. W 2017 roku przymrozki i tłumy przegnały nas z Jury Krakowsko-Częstochowskiej. W 2018 roku wybraliśmy spokojniejszy wariant – postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej naszej rodzimej Wielkopolsce.

Wielkopolska jest całkiem spora. To drugie co do powierzchni (po Mazowieckim) województwo w Polsce. Czy przyjrzeliście się kiedyś jaki ma kształt?

Postanowiliśmy wykorzystać majowy długi weekend na przejazd od grzebienia do nóg. Ktoś oczywiście pomyślał o takiej trasie i wyznaczył Transwielkopolską Trasę Rowerową (TTR) podzieloną na dwa odcinki. Północny (od miejscowości Lotyń do Poznania) oraz południowy (od Poznania do Siemianic). Potraktowaliśmy TTR jako podstawę naszego Wielkiego Trawersu Wielkopolski modyfikując go na bieżąco pod wpływem sił (lub ich braku), ciekawości, możliwości czasowych, osobistych sympatii oraz zainteresowań.

Wagon dla rowerów jak zwykle samoistnie przeistoczył się w wagon dla studentów ale znalazło się na szczęście miejsce na nasze dwa rowery.

Każda wyprawa (mała czy duża) rozpoczyna się od pierwszego kroku. U nas zazwyczaj jest to trasa na dworzec PKP żeby pociągiem “dowieźć się” na początek trasy rowerowej. Niemal za każdym razem jedziemy tam z duszą na ramieniu. Nigdy bowiem nie wiadomo, jaką tym razem niespodziankę przygotował dla nas jeden z rodzimych przewoźników kolejowych. Tym razem czekało na nas urocze opóźnienie 30 minut (“za które serdecznie przepraszamy”). Ostatecznie gniliśmy na zatłoczonym peronie 45 minut (“może ulec zmianie”) zanim pojawił się tam nasz pociąg.

Czy tylko mi wydaje się, że skoro tak często pociągi są opóźnione to należałoby ZMIENIĆ ROZKŁAD?! Tak. Wiem, że trasa z Poznania do Piły z wpisanym w rozkład czasem wydłużonym o 45 minut wygląda idiotycznie. Taki czas nikogo nie zachęci do skorzystania z usług PKP Inter City ale przynajmniej będzie to uczciwa informacja. Wiem jednak, że czasem żeby było lepiej musi być gorzej więc z utęsknieniem wypatrujemy efektów prowadzonych aktualnie remontów.

Dzień 1

Okonek – Piła – Czarnków

Od rana podjechaliśmy pociągiem na start naszej przygody do miejscowości Okonek. Granica Wielkopolski znajduje się 10 km na północ od Okonka ale uznaliśmy, że to niewielka różnica oraz, że przecież to nasz wyjazd i nasze zasady.

Trasa prowadziła nas przez piękny las i choć był to las po wiosennych pracach leśnych nie było jakiejś tragedii. Po kilku dniach deszczu mogłoby jednak być znacznie gorzej. Uwielbiam wiosenną zieleń. Droga prowadziła nas przez las, aż do malowniczych zalewów na Gwdzie. Przy jednym z nich (jezioro Grudniańskie) znajduje się leśne miejsce wypoczynku z wiatą ze stałym grilem, a kawałek dalej – stanica ZHP Podgaje.

Nie dajcie się zwieść! Leśne miejsce wypoczynku to nie jest miejsce biwakowania o czym informuje nas tabliczka. Nie do końca to rozumiem ale coś czuję, że ma na to wpływ szlak kajakowy, który tamtędy prowadzi. Miejsce przepiękne.

Obejrzeliśmy także dwa mosty na Gwdzie wysadzone przez wycofujących się Niemców. Jeden koło Jastrowia, a drugi niedaleko miejscowości Płytnica.

Przed Płytnicą, w miejscowości Tarnówka zauważyłem przy drodze wejście na stary cmentarz ewangelicki. Niestety, kolejny mocno już zapomniany.

Dość szybko dojechaliśmy do Piły, zjedliśmy obiad i po godzinie znów byliśmy na szlaku. Do Czarnkowa, który był naszym celem tego dnia, mieliśmy 40 km. Za najładniejszy fragment tej trasy uznaję odcinek od Radolina do Kuźnicy Czarnkowskiej. Prowadzi on brzegiem pradoliny Noteci co zapewnia piękny widok oraz jeden bardzo szybki zjazd.

Do Czarnkowa od strony północnej wjeżdża się przepięknym mostem na Noteci.

Wędruący most na Noteci w CzarnkowieTa stalowa, nitowana konstrukcja jest czasem nazywana „mostem wędrującym”. Chcecie wiedzieć dlaczego? Zajrzyjcie koniecznie tutaj.

Nasze luksusowe lokum w Czarnkowie

Wielokrotnie w życiu mijaliśmy czarnkowską marinę nad Notecią dlatego od początku wiedzieliśmy, że to właśnie tam chcemy się zatrzymać na noc. W planach mieliśmy noc pod tarpem, ale niezwykle gościnny bosman udostępnił nam lokum pod dachem. Uwierzcie mi – taki poziom czystości i porządku jak w czarnkowskiej marinie trudno spotkać nawet na drogich euro-campingach. Wszystko lśniło jak nowe. Ponieważ mieliśmy sporo czasu wyskoczyliśmy na zakupy do miasta. Przede wszystkim odwiedziliśmy sklep fabryczny Browaru Czarnków. Zaopatrzeni w lokalne wyroby spędziliśmy wieczór na główce portu oglądając malowniczy zachód słońca nad Notecią.

Dzień 2

Czarnków – Szamotuły – Poznań

Chłodny poranek pogłębił tylko naszą wdzięczność bosmanowi za luksusowy „pokój” na tę noc. Na szczęście słońce szybko zabrało się do roboty więc śniadanie zjedliśmy na pomoście a potem ochoczo ruszyliśmy w drogę do Poznania.

Ponieważ Czarnków leży na skraju pradoliny na początek dnia trzeba było wspiąć się na jej brzeg. Pokornie wdrapaliśmy się pod górę myśląc po raz kolejny o tym, jak bardzo błędnie Wielkopolska kojarzyła nam się jedynie z przymiotnikiem „płaski”.

Za miejscowością Dębe, niedaleko drogi stał samotnie, jak to mają (a raczej miały) w zwyczaju, piękny i kompletny (jak miło) wiatrak typu „Koźlak”. Podjechaliśmy do niego żeby zrobić kilka zdjęć.

Potem droga przez pewien czas prowadziła przez otwarte tereny, żeby w końcu wjechać w obszar Puszczy Noteckiej. W tym roku odwiedziliśmy ją kilka razy o różnych porach roku, więc pewnie jeszcze gdzieś się tu pojawi. Puszcza Notecka „kończy się” na Warcie. Postanowiliśmy zobaczyć Pałac Obrzycko, obiekt należący do UAM. W zasadzie udało nam się tylko zwiedzić piękny park. Był świetnym miejscem na odpoczynek przy kawie.

Cieszą powstające coraz to gęściej ścieżki rowerowe. O ile te w miastach są często niedopracowane aż do absurdu (co nadawałoby się na oddzielny wpis) to te łączące miejscowości coraz częściej zasługują na aplauz.

Dalsza trasa przebiegła bez większych atrakcji. No może poza kolejną kawą. Tym razem na słonecznym ogródku u Michała. Od Pamiątkowa do Poznania mijaliśmy masę rowerzystów szosowych. Nic dziwnego – nowiutkie drogi asfaltowe o niewielkim natężeniu ruchu i całkiem malowniczej okolicy są dużą zachętą do treningów. Z takimi jednak nie pogadasz, mkną skoncentrowani na treningu, rzadko nawiązują kontakt wzrokowy.

W końcu – Poznań. Wjechaliśmy do miasta przez zielony ciąg jezior Kierskiego, Strzeszyńskiego i Rusałka. Potem piękny park Sołacki i już byliśmy w domu. Odwiedziliśmy ulubioną kawiarnię, a noc spędziliśmy we własnym łóżku.

Dzień 3

Poznań – Środa Wlkp. – Jarocin

Pochodzę z Jarocina więc trasę Poznań – Jarocin przejeżdżam rowerem kilka razy do roku. Zazwyczaj wybieram drogę przez Kórnik i Nowe Miasto nad Wartą. Tym razem szlak poprowadził nas zupełnie inną trasą. Ruszyliśmy wcześnie rano. Było trochę chłodno więc rozgrzewaliśmy się mocną jazdą. Wczesny start oraz dzień wolny od pracy pozwolił co prawda uniknąć śmierdzących i hałaśliwych korków ale wyjazd z Poznania jest dla mnie zawsze najgorszym doświadczeniem. Tym bardziej ucieszyły nas pierwsze kilometry otwartej przestrzeni.

Niby nic ciekawego, ot Wielkopolska jaką znam najlepiej. W końcu to moje okolice. Ten kawałek Wielkopolski to teren bardzo urolniony. Duże pola, lasów jak na lekarstwo, nie ma też jezior.

Pierwsza duża miejscowość na tej trasie to Środa Wielkopolska. Zaczęło padać więc schowaliśmy się na ogródku jednej z kawiarni na średzkim rynku.

Kawa i sernik dały nam niezłą dawkę energii i szybko przeskoczyliśmy do miejscowości Winna Góra. Nazwa miejscowości pochodzi od winnic popularnych tam w średnowieczu. W 1807 roku Napoleon przekazał Winną Górę oraz okoliczne folwarki generałowi Janowi Henrykowi Dąbrowskiemu. Aktualnie w pałacu mieści się oddział Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy. Ekspozycja obejmuje głównie pamiątki po twórcy Legionów Polskich we Włoszech jednak z uwagi na świąteczny dzień nie mieliśmy okazji jej obejrzeć. Park także był niedostępny a zdjęcia zrobiliśmy przez bramę. Z Winnej Góry pojechaliśmy do Miłosławia. W tamtejszym pałacu mieści się gimnazjum.

Zasiedzieliśmy się trochę w tamtejszym parku na kawą i kanapkami kiedy nagle dotarło do nas, że możemy spóźnić się na ostatni prom przez Wartę w miejscowości Pogorzelica. Gdybyśmy nie zdążyli musieli byśmy cofnąć się do mostu w Nowym Mieście nad Wartą nadrabiając trochę kilometrów.

Po drodze zatrzymał nas jeszcze na chwilę ukryty za drzewami XIX wieczny pałacyk w Mikuszewie. W okresie wakacyjnym działa tam Międzynarodowy Dom Spotkań Młodzieży.

Nie mogliśmy ominąć pałacyku w Mikuszewie ale po tych odwiedzinach sytuacja z promem zrobiła się naprawdę gorąca. Myślę, że na tych 5 kilometrach do promu ustanowiliśmy konkretny rekord prędkości. Na szczęście udało się i po chwili byliśmy już bezpiecznie po drugiej stronie rzeki.

Z Pogorzelicy niedaleko już do pięknego Śmiełowa. Odwiedzam to miejsce regularnie i nigdy nie mam dość. Po pierwsze czeka tam na nas piękny, klasycystyczny pałac wybudowany pod koniec XVIIIw. Po drugie – przylegający do niego, 14 hektarowy park ze starym korytem rzeki Lutynii, wyspą, mostkami – niezwykle malownicze miejsce. Po trzecie – działające w pałacu muzeum im. Adama Mickiewicza. Warto poczytać o tym miejscu ale przede wszystkim odwiedzić.

Jedna z alejek śmiełowskiego parku
Pałac w Śmiełowie – front i półkoliste galerie z oficynami.

 

Dobrze jest w Śmiełowie nabrać trochę sił ponieważ od razu czeka nas bardzo konkretny podjazd. Warto zatrzymać się na punkcie widokowym. Pozwoli to nie tylko odpocząć ale spojrzeć z góry na dolinę Warty. Przy dobrej pogodzie można nawet zobaczyć odległe o 20 km Pyzdry.

 

Jarocin znam aż za dobrze, więc obyło się bez zwiedzania. Zamiast tego postawiliśmy na spotkania towarzyskie. Dla przyjezdnych jest jednak trochę do zobaczenia. Przepiękny park (coraz ładniejszy przez trwającą rewitalizację) z pałacem Radolińskich (świeżo po remoncie) wygląda wręcz bajecznie. Spichlerz Polskiego Rocka to ekspozycja związana z tym, co zawsze sprawiało, że ludziom z najodleglejszych miejsc Polski nazwa Jarocin brzmiała znajomo – z Festiwalem Muzyki Rockowej. W Spichlerzu działa też kub Kontrapunkt, w którym można załapać się na koncert, ale też napić wyrobów jarocińskiego Rock Browaru (polecam!). Głodnym polecamy Kawiarnię Filmową. Z nazwy to kawiarnia ale w menu znajdziecie wiele pyszności.

Dzień 4

Jarocin – Ostrów Wlkp. – Kobyla Góra

Namówiłem mojego przyjaciela Przemka z Jarocina, żeby towarzyszył mi w drodze do Ostrowa. Ten odcinek wydał mi się najbardziej płaski. Wiatr nie ułatwiał sprawy, dlatego leśne odcinki były dla nas dużym wytchnieniem.

W końcu Ostrów. Przemo (nie bez żalu) wrócił do Jarocina, a ja odwiedziłem Marcina.

Zdobywcy Ostrowa – Przemo towarzyszył mi w drodze z Jarocina.

Czekał na mnie wyśmienity obiad, pyszna kawa i przemiła rozmowa. Tak naładowany postanowiłem ruszyć dalej bez konkretnego celu. Bardzo malownicza trasa prowadziła mnie pomiędzy stawami hodowlanymI. Kawałek później trasa postawiła przede mną całkiem spore wyzwanie. Marcin ostrzegał, żeby nie jechać przez las ale jakoś nie uśmiechała mi się jazda szosą. Mój wybór kosztował mnie mnóstwo energii. Przebijałem się przez piach leśnych ścieżek przeklinając pod nosem cichutko. Na pewno było to najgorsze doświadczenie wyjazdu

Pałac w Antoninie jest w trakcie gruntownego remontu, dlatego mogłem go zobaczyć tylko z zewnątrz, ale i tak zrobił na mnie wielkie wrażenie. Dzień był jeszcze młody, a w nogach sporo siły dlatego postanowiłem jechać dalej. Marcin powiedział mi o ciekawym miejscu, sztucznym zbiorniku zlokalizowanym przy najwyższym szczycie Wielkopolski Kobylej Górze. Choć było to poza moją zaplanowaną trasą, postanowiłem tam właśnie spędzić noc. Można powiedzieć, że dojazd do Kobylej Góry był zgodny z nazwą. Sporo podjazdów, na dodatek drogą, którą nad zalew jechało całkiem sporo majówkowiczów. Na dodatek wszystkim bardzo się spieszyło, pędzące samochody mijały mnie ze świstem. Dojechałem bardzo zmęczony, szybkie zakupy w sklepie i bez zastanowienia skierowałem się do pierwszego lepszego (sic) pola namiotowego. Znalazłem je przy hotelu Wagabunda. Na miejscu –  skansen PRL-u lat 70. Infrastruktura nietknięta od tego czasu ludzką ręką, za to nie oszczędzana przez ząb czasu.

Rozwiesiłem hamak wśród starych i pustych przyczep kempingowych i zrobiłem sobie na kolację biwakowy Pad Thai. W trakcie przygotowań okazało się, że w zestawie kuchennym brakuje sporków. Żeby nie jeść gorącego makaronu palcami, zaimprowizowałem sobie prowizoryczną łyżkę z puszki. Podziękowania za tę przygodę należą się Michalinie (jeszcze raz proszę, nie wyciągaj sporków z zestawu kuchennego).

Dzień 5

Kobyla Góra – Kostów – Kępno

Dawno już nie pamiętam tak ciepłej majowej nocy w hamaku. Być może faktycznie było ciepło a może to, że zamiast kłaść się śpiworem na materacu ułożonym w hamaku włożyłem materac do środka śpiwora. Dzięki temu nie wysuwał się on spode mnie w nocy. Spałem wyśmienicie. Rano, po szybkim śniadaniu i kawie dość wcześnie ruszyłem w drogę. Koniec Wielkopolski był już blisko. Po drodze kolejne malownicze wioski, pola i lasy. Cała trasa prowadziła świetnym asfaltem co cieszyło mnie po leśnej mordędze poprzedniego dnia. Dzień był gorący, szybko dojechałem do granicy Wielkopolski. Kiedy wysłałem koledze zdjęcie znaku obwieszczającego tę okoliczność odpisał „Azja”. Chwilę później zobaczyłem namalowany na znaku napis ROSJA.. A więc jednak… W Kostowie nie zatrzymywał się 3 maja żaden pociąg, więc postanowiłem zakończyć swoją trasę w Kępnie. Po drodze jeszcze tylko zdjęcie przy znaku granicznym Wielkopolski a potem zasłużony popas w Kępnie.

Przez Wielkopolskę – jakie wnioski?

Ruszając na Wieki Trawers Wielkopolski byłem dość sceptyczny, wydawało mi się, że znam ten rejon dość dobrze. Byłem pewien, że Wielkopolska jest płaska, mocno rolniczo a przez to w zasadzie – nudna. Oczywiście, spodziewałem się lasów i rzek ale i te zazwyczaj na terenie Wielkopolski są zagospodarowane i “pod linijkę”. A jednak spotkało mnie jednak wiele zaskoczeń i zachwytów. Sztuczne zbiorniki na Gwdzie, malownicze pola, wioseczki i miasta często dające wrażenie samodzielnych enklaw. Pałace z pięknymi, zadbanymi parkami. Domy z uroczymi gankami. Przyroda z mnóstwem zwierząt i ptaków i, jak zwykle – wspaniali ludzie. Bardzo brakowało mi miejsc biwakowania. Chciałoby się ich więcej w całej Polsce ale mam wrażenie, że Wielkopolska ma zbyt wiele dziur na mapie czaswlas.pl

Na koniec krótki montaż filmów z trasy, który zrobił dla mnie Mikołaj (dzięki).

Majówka w Polsce to okres pełen napięć. Jest to zazwyczaj czas bardzo wyczekiwany, pierwszy tak długi, wiosenny zestaw bardziej lub mniej wolnych dni ale też pogodowa loteria. W 2017 roku przymrozki i tłumy przegnały nas z Jury Krakowsko-Częstochowskiej. W tym roku wybraliśmy spokojniejszy wariant – postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej naszej rodzimej Wielkopolsce.

Wielkopolska jest całkiem spora. To drugie co do powierzchni (po Mazowieckim) województwo w Polsce. Czy przyjrzeliście się kiedyś jaki ma kształt? To jest kura!

Postanowiliśmy wykorzystać majowy ługi weekend na przejazd od grzebienia do nóg. Ktoś oczywiście pomyślał o takiej trasie i wyznaczył Transwielkopolską Trasę Rowerową (TTR) podzieloną na dwa odcinki. Północny (od miejscowości Lotyń do Poznania) oraz południowy (od Poznania do Siemianic). Potraktowaliśmy TTR jako podstawę naszego Wielkiego Trsaweru Wielkopolski modyfikująco go na bieżąco pod wpływem sił (lub ich braku), ciekawości, możliwości, osobistych sympatii oraz zainteresowań.

Każda wyprawa (mała czy duża) rozpoczyna się od pierwszego kroku. U nas zazwyczaj jest to trasa na dworzec PKP żeby pociągiem “dowieźć się” na początek trasy rowerowej. Niemal za każdym razem jedziemy tam z duszą na ramieniu. Nigdy bowiem nie wiadomo, jaką tym razem niespodziankę przygotował dla nas jeden rodzimych przewoźników kolejowych. Tym razem czekało na nas urocze opóźnienie 30 minut (“za które serdecznie przepraszamy”). Ostatecznie gniliśmy na zatłoczonym peronie 45 minut (“może ulec zmianie”) zanim pojawił się tam nasz pociąg.

Wagon dla rowerów jak zwykle samoistnie przeistoczył się w wagon dla studentów ale znalazło się na szczęście miejsce na nasze dwa rowery.

Czy tylko mi wydaje się, że skoro tak często pociągi są opóźnione to należałoby ZMIENIĆ ROZKŁAD?! Tak. Wiem, że trasa z Poznania do Piły z wpisanym w rozkład czasem wydłużonym o 45 minut wygląda idiotycznie. Taki czas nikogo nie zachęci do skorzystania z usług PKP Inter City ale przynajmniej będzie to uczciwa informacja. Wiem jednak, że czasem żeby było lepiej musi być gorzej więc z utęsknieniem wypatrujemy efektów remontów.

Dzień 1

Okonek – Piła – Czarnków

Ścieżki rowerowe Obrzycko-Szamotuły

Piękna trasa przez las, po wiosennych pracach leśnych ale bez tragedii, podobnie piach

Zalewy na Gwdzie – czad

Miejsce postojowe, stanica harcerska (o co chodzi z tym zakazem biwakowania)

Duża różnorodność krajobrazu, wyżyna przed Radolinem (pradolina Noteci?!)

Marina Czarnków – Bosman Zdzisiu! Świetne warunki.

Browar Czarnków – sklep firmowy

Dzień 2

Czarnków – Szamotuły – Poznań

Ścieżki rowerowe Obrzycko-Szamotuły

trasa do Poznania za Pamiątkowem (sporo kolarzy i nic dziwnego)

Dzień 3

Poznań – Środa Wlkp. – Jarocin

Ruszyliśmy wcześnie rano. Trochę chłodno więc rogrzewaliśmy się mocną jazdą. Pochodzę z Jarocina a mieszkam w Poznaniu więc trasę Poznań – Jarocin przejeżdżam rowerem kilka razy do roku. Tym razem szlak poprowadził nas zupełnie inną trasą. Jej plustem jest na pewno to, że prowadzi przez malowniczą Środę Wielkopolską. Poza tym prom w Pogodzelicy lub (tylko w sesonie) w Czeszewie (alternatywne trasy) Śmiełów i Żerków. Na końcu Jarocin (aquapark, Kawiarnia Kinowa)

Dzień 4

Jarocin – Ostrów Wlkp. – Kobyla Góra

Namówiłem mojego przyjaciela Przemka z Jarocina żeby towarzyszył mi w drodze do Ostrowa. Ten odcinek wydał mi się najbardziej płaski. Wiatr nie ułatwiał sprawy dlatego leśne odcinki były dla nas wytchnieniem W końcu Ostrów. Przemo (nie bez żalu) wrócił do Jarocina a ja skorzystałem z zaproszenia kolegi Marcina. Czekał na mnie wyśmienity obiad, pyszna kawa i przemiła rozmowa. Tak naładowany postanowiłem ruszyć dalej bez konkretnego celu. Bardzo malownicza trasa prowadziła mnie pomiędzy stawami hodowlanymI. Kawałek trasa postawiła przede mną

Pałac w Antoninie jest w trakcie gruntownego remontu dlatego mogłem go zobaczyć tylko z zewnątrz ale i tak zrobił na mnie wielkie wrażenie. Dzień był jeszcze młody a w nogach sporo siły dlatego postanowiłem jechać dalej. Marcin powiedział mi o ciekawym miejscu, sztucznym zbiorniku zlokalizowanym przy najwyższym szczycie Wielkopolski Kobylej Górze. Choć było to poza moją zaplanowaną trasą postanowiłem tam właśnie spędzić noc.

Można powiedzieć, że dojazd do Kobylej Góry był zgodny z nazwą. Sporo podjazdów na dodatek, drogą, którą nad zalew jechało całkiem sporo majówkowiczów. Na dodatek wszystkim bardzo się spieszyło, pędzące samochody mijały mnie ze świstem. Dojechałem bardzo zmęczony, szybkie zakupy w sklepie i bez zastanowienia skierowałem się do pierwszego lepszego (sic) pola namiotowego. Znalazłem je przy hotelu Wagabunda. Na miejscu –  skansen PRL-u lat 70. Infrastruktura nietknięta od tego czasu ludzką ręką za to nie oszczędzana przez ząb czasu. Rozwiesiłem hamak wśród starych i pustych przyczep kempingowych i zrobiłem sbobie na kolację biwakowy Pad Thai. W trakcie przygotowań okazało się, że w zestawie kuchennym brakuje sporków. Żeby nie jesć gorącego makaronu palcami zaimprowizowałem sobie prowizoryczną łyżkę z puszki. Podziękowania za tę przygodę należą się Michaline (jeszcze raz proszę, nie wyciągaj sporków z zestawu kuchennego).

Dzień 5

Kobyla Góra – Kostów – Kępno

Dawno już nie pamiętam tak ciepłej majowej nocy w hamaku. Być może faktycznie było ciepło a może to, że zamiast kłaść się śpiworem na materacu ułożonym w hamaku włożyłem materac do środka śpiwora. Dzięki temu nie wysuwał się on spode mnie w nocy. Spałem wyśmienicie. Rano, po szybkim śniadaniu i kawie dość wcześnie ruszyłem w drogę. Koniec Wielkopolski był już blisko. Po drodze kolejne malownicze wioski, pola i lasy. Cała trasa prowadziła świetnym asfaltem co cieszyło mnie po leśnej mordędze poprzedniego dnia. Dzień był gorący, szybko dojechałem do granicy Wielkopolski. Kiedy wysłałem koledze zdjęcie znaku obwieszczającego tę okoliczność odpisał „Azja”. Chwilę później zobaczyłem namalowany na znaku napis ROSJA.. A więc jednak… W Kostowie nie zatrzymywał się 3 maja żaden pociąg więc postanowiłem zakończyć swoją trasę w Kępnie. Po drodze jeszcze tylko zdjęcie przy znaku granicznym Wielkopolski a potem zasłużony popas w Kępnie.

Ruszając na Wieki Trawers Wielkopolski byłem dość sceptyczny, wydawało mi się, że znam ten rejon dość dobrze. Byłem pewien, że Wielkopolska jest płaska, mocno zagospodarowana rolniczo a przez to w zasadzie – nudna. Oczywiście spodziewałem się lasów, rzek ale i to zazwyczaj jest na terenie Wielkopolski zagospodarowane i “pod linijkę”. Spotkało mnie jednak wiele zaskoczeń i zachwytów. Sztuczne zbiorniki na Gwdzie, malownicze pola, wioseczki i miasta często tworzące wrażenie samodzielnych enklaw, pałace z pięknymi parkami, domy z uroczymi gankami, przyroda z mnóstwem zwierząt i ptaków i jak zwykle – wspaniali ludzie.

Wojtek

Wojtek – zapalony rowerzysta zarażony od dziecka miłością do wody, biwakowania oraz jak najbliższego obcowania z przyrodą. Odwieczny foto-turysta (również w swoim mieście – Poznań). Zaprzysięgły miłośnik mikro-podróży oraz turystyki krajowej. Ciągle przedkłada przeżywanie chwil nad ich rejestrowaniem czego żałuje kiedy przychodzi czas pisania. Pewniej czuje się na ziemi lub wodzie i niechętnie wsiada do samolotu. Trochę geek, trochę gadżeciarz, niepoprawny kofeinista alternatywny… W zasadzie „trochę” wszystkiego czego się da trochę.

Dodaj komentarz

Kliknij żeby dodać post

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.