Zazwyczaj zaczyna się niewinnie, od motywacji prozdrowotnej czy postanowienia (może noworocznego) o zmianie trybu życia. Chwilę później przestajesz pamiętać, jak było „przed”. My, chorzy, znamy tę chorobę rowerową pod nazwą „Cykloza”.
Rower daje Ci wiele radości, odkrywa nowe obrazy nawet bardzo znanych miejsc. Jadąc rowerem nie musisz tak bardzo skupiać się na drodze, możesz rozglądać się, smakować widoki, zmieniać trasy, korzystać ze skrótów. Możesz także, co jest ogromną zaletą, zatrzymać się w każdej chwili. Masz wrażenie, że na nowo poznajesz swoje miasto i jego okolice.
Kiedy kończy się bateria w liczniku, który zamontowałeś z zapałem na początku swojej rowerowej drogi, zamiast wymienić ją na nową – demontujesz licznik. Przestajesz przebierać się na rower w „rowerowe ciuchy”, bo w końcu jeżdżenie rowerem stało się normalną czynnością a nie wydarzeniem czy treningiem.
Na co dzień cieszysz się z każdej nowo powstałej ścieżki, śluzy czy kontrapasu, a uchwyty przy skrzyżowaniach powodują niemal łzy wzruszenia. Z początku żywo dyskutujesz, broniąc braci rowerowej własną piersią przed jakąkolwiek krytyką, ale po pewnym czasie zaczynasz rozumieć, że nie zawsze można dojść do porozumienia. Jak wszędzie i w tej kwestii – czas pokaże, a trzeba po prostu robić swoje. Z resztą sam, dopiero kiedy zacząłeś na co dzień jeździć rowerem po mieście, widzisz ilu tak naprawdę jest podobnych Tobie i jak z roku na rok ta liczba się powiększa. Cieszy cię rozbudowująca się sieć rowerów miejskich i korzystasz z niej przy każdej nadarzającej się okazji, również odwiedzając inne miasta.
Pierwsza zima na rowerze nie przychodzi nagle. Przeciągasz „zakończenie sezonu”, a w końcu czytasz blogi i fora, przeszukujesz internet wpisując „jazda rowerem zimą” i w końcu nieśmiało decydujesz się spróbować. Bardzo to przeżywasz również przez to, że Twoja rodzina i grono znajomych podzielili się na dwa obozy. Dla jednych jesteś bohaterem („ja bym tak nie mogła”) dla drugich zaś – skończonym kretynem („zobaczysz, zabijesz się na pierwszym oblodzonym zakręcie”). Nie do końca to rozumiesz, bo przecież kilka dni śniegu to nie zima, a nawet jeśli, to przecież w mieście i tak wszystko odgarnięte albo posypane. Bardziej martwią cię alarmy smogowe i kopcące Ci w nos diesle, ale i tak zdaje się, że kiedy wszyscy wkoło smarkają i kaszlą, ty przeciwnie – przestajesz chorować. Nadejścia kolejnej zimy już w zasadzie nie zauważasz, po prostu pewnego dnia zaczynasz zakładać rękawice narciarskie.
Stajesz się lepszym kierowcą, choć niechętnie wsiadasz do auta. Jazda samochodem nie daje już tyle radości co kiedyś, a w mieście jest tylko ogromną stratą czasu i pieniędzy. Nie masz problemu z parkowaniem nawet kilka przecznic od miejsca przeznaczenia, w końcu przyzwyczaiłeś się już do ruchu.
Jadąc na urlop (jeśli nie jest to akurat rowerowa łazęga), szukasz ścieżek, tras czy wypożyczalni. W Paryżu czy Berlinie korzystasz z rowerów miejskich. Dzięki temu możesz pokonywać większe odległości, zobaczyć więcej nie tracąc jednak nic z kontaktu z miastem. W końcu metro jeździ pod ziemią więc zero widoków.
Zachęcony opisami szlaków takich jak Kaszubska Marszruta czy Green Velo z czasem ruszasz w Polskę. Nie ważne czy jest to długa wyprawa czy jednodniowa wycieczka, cieszysz się będąc blisko natury. Spokojna jazda pozwala nasycić oczy i odpocząć nawet jeśli po całym dniu padasz zmęczony.
Na spokojnej drodze, gdzieś daleko za miastem, spotykasz „mastersa” – mężczyznę w wieku około-emerytalnym, często na całkiem niezłym rowerze szosowym. Jeśli spotykasz go latem, jego opalenizna zdradza częste treningi. Czasem się zatrzyma, łyknie wody z bidonu, poradzi jak, gdzie dojechać i rzuci od niechcenia, że jeździł jako chłopak i tylko czekał, żeby do tego wrócić, bo mu tego brakowało. Na tej samej drodze zrównujesz się ze staruszkiem na piszczącej Ukrainie. Krótka wymiana zdań: kto, skąd i dokąd. Proponujesz smarowanie łańcucha („będzie ciszej”).
– Lepiej idzie – słyszysz jeszcze na pożegnanie – tego piszczenia ja i tak nie słyszałem, bo mam 85 lat ale tym rowerem to już 3/4 życia jeżdżę
– Musi pan? – pytam puszczając oko
– Nie, lubię!
* Celowo nie piszę o tych, którzy podchodzą do roweru z bardziej sportowym zacięciem. To w zasadzie gwarantuje bardzo ostry przebieg cyklozy, poza tym brak mi doświadczenia takiej perspektywy.
Kocham zwiedzać miasta rowerami. Zwłaszcza Amsterdam był super przeżyciem. Jesli nie wsiadło się na rower w Holandii to wyjazd niezaliczony 😀
Bardzo ciekawy przypadek, na szczęście na tę przypadłość choruje więcej osób 🙂
Na szczęście tej choroby nie trzeba leczyć. Zazdroszczę ludziom, którzy znaleźli swoją pasje i się jej trzymają.