„(…) przygoda nie kryje się tylko na biegunie południowym, w amazońskiej dżungli czy na pustyni w Czadzie. Przygoda jest tu, pod nosem, w podmiejskim lesie, pobliskiej rzece, nieodległych skałkach. Bo przygoda to nie jest coś, co przychodzi z zewnątrz, to jest nastawienie do życia. Otwarcie się na nie, na niewygody, ryzyko, nieznane. Przygoda jest w nas, a te wszystkie miejsca – lasy, rzeki, jeziora, góry – pomagają ją tylko uwolnić.”
To jeden z fragmentów książki Łukasza Długowskiego Mikrowyprawy w wielkim mieście, który mnie zachwycił. Przeczytałem go w weekendowej Gazecie Wyborczej. Od razu zamówiłem i „połknąłem” książkę. Poza przybliżeniem koncepcji mikrowypraw oraz opisami wielu takowych (które mogą być wspaniałym źródłem inspiracji dla tego typu wypadów) znalazłem w niej równie inspirujące obserwacje i przemyślenia. Od razu wiedziałem, że będę chciał porozmawiać z autorem. Udało mi się przy okazji spotkania autorskiego w Poznaniu.
Lubisz jeździć za granicę?
Lubię jeździć za granicę i zawsze myślałem, że to tam powinienem być żeby przeżyć coś niezwykłego i żeby moje życie nabrało kolorów. Po dziesięciu latach wyjeżdżania zrozumiałem, że to samo albo coś porównywalnego mogę przeżyć tutaj, bez ponoszenia wysokich kosztów finansowych czy osobistych. O tym się rzadko mówi, ale długie podróżowanie niszczy życie osobiste. Nie chciałem, żeby mnie to spotkało, mam syna, teraz dziewięcioletniego – chcę z nim spędzać czas, miałem dziewczynę, obowiązki, trzeba zarabiać, spłacać kredyty itd.
Co jest tam czego nie ma tu, i odwrotnie: co jest tutaj czego nie ma tam? Gdzie dostrzegasz te różnice?
To jest inna dramaturgia przyrody, inny spektakl, w tym sensie istnieje różnica. Natomiast przeżycia, sposób w jaki będziemy do tego podchodzić zależy tylko i wyłącznie od nas. Można pojechać do Patagonii, czy w Himalaje, i nic z tego nie wynieść, niczego tam nie przeżyć. A można pojechać do Puszczy Zielonki czy przespać się na poznańskiej Cytadeli i mieć z tego świat, który otwiera milion nowych obrazów i nowych przeżyć, nowych ludzi.
Czujesz, że ludzie “tam” są inni?
Tak, czuje, że jest mi łatwiej nawiązywać relacje np. w krajach Ameryki Południowej, we Francji czy Grecji ale też staram się to samo robić w Polsce. To wymaga trochę większego wysiłku ale da się to osiągnąć – uśmiechem, zagadaniem, byciem autentycznie ciekawym kogoś innego.
Czy tak samo zbliża Cię do ludzi “gdzieś tam” podejście do natury, większa koegzystencja człowieka z przyrodą?
Tak! Wiesz co, nawet jest taka piosenka zespołu Calle 13 z Ameryki Południowej, którzy śpiewają “Mi ttiera, mi rio” – Moja Ziemia, Moja Rzeka. Myślę, że to jest bardzo obce nam podejście. Nie słyszałem nikogo w Polsce, kto by powiedział – moja ziemia, moja rzeka, moje jezioro. Nie traktujemy tego jako czegoś co jest Nasze, na czym nam zależy, tylko jako coś obcego – jak eksponat w muzeum – idzie się to zobaczyć, popodziwia i wraca się do domu. Nie mamy żadnego związku z przyrodą. Ja mam taki latynoamerykański styl. Kiedy jestem nad rzeką to mówię o niej – moja rzeka, w lesie – mój las, moja ziemia, to jest moja przestrzeń. Po pierwsze dlatego, że rzeczywiście traktuję je jak moje, a po drugie, bo czuję z nimi łączność. Buddyści uważają, że jesteśmy wszystkim, a wszystko jest nami. Uważam tak samo. Jestem lasem, rzeką. Można to nawet rozpatrywać na poziomie czysto komórkowym.
W książce przytaczasz badania dowodzące, że głęboko w środku jesteśmy bardzo pierwotni. To, z czym mamy do czynienia teraz to odwrócenie od przyrody. Czynimy ją sobie poddaną i traktujemy bardzo przedmiotowo. Jeśli są gdzieś próby powrotu do natury to przeważnie takie, żeby tą naturę wybetonować, żeby ona była dla nas jeszcze bardziej przystępna i niewymagająca…
Ten powrót do natury nie jest łatwy, bo cała cywilizacja jest sposobem na odcięcie się od niej. Cały czas się obudowujemy, ubezpieczamy, bo natura zawsze była dla nas zagrożeniem.
Jak wrócić do natury skoro wszędzie wydzielamy parki, robimy strefy ochronne, stawiamy barierki, płoty i zakazujemy wszystkiego?
Nawołuję w książce do obywatelskiego nieposłuszeństwa: mimo zakazu spać w lasach, na dziko i nawiązywać kontakt z przyrodą, odbudowywać relację, którą utraciliśmy. Myślę, że nie da się tego inaczej zrobić niż doświadczając przyrody. Na pewno nie da się tego zrobić na lekcjach biologii, bo one polegają na analizowaniu budowy pantofelka. Takie rzeczy jak wystawianie się na niewygody, ryzyko, na to, że zmokniesz, że cię przewieje , że będzie Ci zimno, że doświadczysz tej przyrody w całej okazałości – tylko wtedy doświadczysz naprawdę. To jest jak poznawanie kobiety – to, że się zakochujesz na początku to nie znaczy, że ty z nią zostaniesz na całe życie. Poznajesz ją stopniowo – i to jest wysiłek – ale im bardziej ją poznasz, tym bardziej się do niej zbliżysz. Myślę, że tak samo trzeba robić z przyrodą, żeby do niej wrócić.
Ponoć lubisz się “styrać” ale jednocześnie, podkreślasz zawsze, że nie chodzi o żaden wyczyn.
Tak bo to “styranie się” dla mnie nie ma na celu pobicia rekordu, tylko oczyszczenie siebie
To przecież pobicie samego siebie, a więc jednak wyczyn, czy nie?
Każde wyjście ze swojej strefy komfortu jest przekraczaniem siebie. Ale “styranie” pomaga mi po prostu dotrzeć do siebie, poczuć się. Jak się “styrasz”, to dochodzisz do takich podstawowych funkcji życiowych: jesz, śpisz, pijesz, wydalasz- nic więcej i wtedy mam takie poczucie, że doświadczam siebie w czystej postaci, bez naleciałości społecznych, oczekiwań, bez tego co powinienem, jakie ciuchy noszę, czym jeżdżę. To wszystko jest nieważne, bo jestem tak zmęczony, że nie mam nawet sił o tym myśleć. Jestem ja w czystej postaci, odfiltrowany.
W książce opisujesz jak pojechałeś rowerem z Łodzi do Warszawy i 15 km przed Warszawą wsiadłeś z rowerem do autobusu. Jak to jest?
To nie jest tak, że to wszystko mi przychodzi łatwo bo jednak jestem ambitnym gościem. Kiedyś miałem bardzo chorą ambicję i potrzebę bycia najlepszym we wszystkim, ale teraz staram się od tego uciec. Mikrowyprawy mi w tym pomagają, są sposobem na to, żeby dać sobie luz właśnie dlatego, że ich celem nie jest wyczyn. Oczywiście jak wsiadłem w ten autobus to sobie myślałem: ale jak to będzie wyglądać w tekście, że nie przejechałem tych całych 120 km, co ludzie powiedzą itp. Później sobie pomyślałem – ich sprawa co pomyślą, ja to robię dla siebie.
A dlaczego wsiadłeś? Taki byłeś zmęczony czy już Ci się nie chciało?
Nie jestem typem atlety ani sportowca i przejechanie 120 km na rowerze to jednak jest dla mnie trudność. Jak już zobaczyłem ten przystanek autobusowy to poczułem, że mi się więcej nie chce. Najzwyczajniej byłem zmęczony, leniwy, nie chciało mi się pedałować tych ostatnich kilometrów. Wcześniej zobaczyłem, to co chciałem zobaczyć, przeżyłem to, co miałem przeżyć i to mi wystarczyło. Nie było sensu dalej się męczyć. Co więcej okazało się, że najfajniejszym zaskoczeniem było właśnie wejście do tego autobusu i odkrycie jak dużo potrafi dać rezygnacja z ambicji. Jak dużą to potrafi dać wolność.
A co z tym wewnętrznym głosem „kurde, 15 km zabrakło”?
Często go mam, ale z tym walczę. To jest taka umiejętność dania sobie luzu, której się uczę, umiejętność cieszenia się z tego, co zrobiłem, a nie żałowania tego, czego jeszcze nie udało mi się osiągnąć. Dla mnie to jest zawsze wyzwanie i nie przychodzi mi to łatwo.
Czego chcesz nauczyć swojego syna?
Otwartości. Nie zależy mi na tym żeby został leśnikiem czy piłkarzem. Będzie robił to, co będzie chciał, ale chciałbym, żeby był otwarty, wrażliwy, żeby był uważny. Sposób, w jaki będzie to realizował, czy będzie poetą czy będzie wypiekał chleb – nie ma znaczenia. Przebywanie w naturze potrafi tego nauczyć.
Czy to byłby lek na bolączki społeczeństwa?
Myślę, że w dużej mierze tak bo gdybyśmy byli otwarci na ludzi to byśmy od razu mogli wykreślić antysemityzm, ksenofobię, homofobię, strach przed innością. Milion rzeczy moglibyśmy wykreślić…
Łukasz Długowski – (1983 r.) absolwent filozofii, podróżnik, dziennikarz. Pisze m.in. o mikrowyprawach – proponuje, jak wcisnąć przygodę między pracę, a zabiegane życie rodzinne. Wydał o tym książkę: „Mikrowyprawy w wielkim mieście” (wydawnictwo Muza), której partnerem jest The North Face. Swoje przygody relacjonuje na Facebooku i Instagramie.
Dodaj komentarz