fbpx

Kaszubska Marszruta

Parszczenica, Kaszuby
Chata w miejscowości Parszczenica

Pierwszy raz o „Kaszubskiej Marszrucie” dowiedziałem się z internetu. Okolica i opis trasy były niezwykle zachęcające i wybraliśmy się tam w czerwcu zeszłego roku. Niewielkie odległości, bardzo dobrze przygotowane i oznakowane szlaki sprawiają, że jest to świetna opcja dla amatorów, rodzin oraz osób starszych. Jak zwykle nie chcieliśmy sztywno trzymać się szlaku, mieliśmy też ochotę trochę więcej pojeździć dlatego plan naszej trasy wygląda inaczej niż przebiegi tras „Kaszubskiej Marszruty”.

Ponieważ chcieliśmy odwiedzić Charzykowy, jako miejsce startu i mety wybraliśmy Chojnice. Do Chojnic bez problemu dojedziemy PKP, jednak my tym razem skorzystaliśmy z samochodu. Na czas wyjazdu zostawiliśmy go pod lokalnym dyskontem. Zakładaliśmy, że spędzimy w trasie 3 dni i przejedziemy około 50 km dziennie. To niewiele, ale chodziło o to żeby mieć na wszystko czas i nigdzie się nie spieszyć. W każdym razie był plan…

"Biały" nad jeziorem Charzykowskim. Było ciepło choć momentami wietrznie.
„Biały” nad jeziorem Charzykowskim. Było ciepło choć momentami wietrznie.

Długi weekend przy okazji święta Bożego Ciała (początek czerwca 2015). Pogoda dopisała, było ciepło, choć momentami trochę wietrznie. Auto zostawione na sklepowym parkingu, rowery objuczone i jazda na trasę. Pierwszy etap zasadniczo był moją pielgrzymką do Funki – kolebki polskiego żeglarstwa. Taka podróż sentymentalna. Na miejscu za dużo obejrzeć się nie da (w końcu jeszcze przed sezonem). Ośrodek zmienia swój charakter i nie jest już tak harcerski. Potem jazda na północny skraj jeziora Charzykowskiego, gdzie znajduje się podnoszony most i dalej na Chociński Młyn. Mogłem cichcem wejść do stojącego przy drodze tartaku, który z uwagi na święto był nieczynny. Kilka zdjęć i dalej w drogę. Dojechaliśmy do miejscowości Swornegacie i skorzystaliśmy z okazji żeby coś zjeść. To największa tam miejscowość turystyczna – lokalny „kurort”. Pewnie dla wielu będzie to podstawowa baza wypadowa w tamtych stronach, bo najłatwiej tam o nocleg, wypożyczalnię kajaków czy rowerów oraz restaurację czy bar. Nie wytrzymuję w takich miejscach za długo więc szybko ruszyliśmy dalej na północ.

Od Swornychgaci zaczyna się zupełnie inny krajobraz. Przyroda ciśnie się do oczu i umila trasę. Naszym celem było pole namiotowe w miejscowości Laska. Jak widać na mapie dojechaliśmy tam okrężną drogą i świetnie, bo po drodze dużo przyrody i już Kaszuby. Jedynym minusem jest piach, który miejscami pojawiał się na tym odcinku. Raz też zapędziliśmy się w jakąś ślepą drogę, która skończyła się na czyimś podwórzu z niemiłym psem i pasującym do niego właścicielem. Jadąc tam drugi raz pewnie pojechałbym w miejscowości Modzel w lewo „górą” jeziora Księże. Jest też skrót – na wysokości miejsca nazwanego „Śluza” można skręcić w prawo i od razu jedziemy na pole namiotowe. Nie zobaczymy wtedy jednak pięknej chaty kaszubskiej we wsi Parszczenica oraz kilku innych malowniczych miejsc.

Chata w miejscowości Parszczenica
Chata w miejscowości Parszczenica

Pole namiotowe A’Laska w Lasce to miejsce naprawdę godne polecenia. Przemiła właścicielka (w zasadzie dzierżawca) i dokładnie tyle wygód ile potrzeba. Jest niewielki barek, drewniany domek z prysznicami, łazianką i toaletą oraz wiata, w której spokojnie można sobie posiedzieć. Trzeba pamiętać, że jest to pole namiotowe na szlaku spływu rzeką Zbrzycą, więc zatrzymują się tam kajakarze w ilościach hurtowych. Czasem wystarczy miejsce na uboczu, ale ja już nie ruszam się bez stoperów do uszu. Tym razem też się przydały szczególnie, że rozbiliśmy namiot koło wiaty, w której towarzystwo uskuteczniało śpiewy do późnych godzin nocnych.

W nocy przymroziło trochę. Ponoć przy samej rzece na trawie nawet siadł na chwilę szron, ale mimo lekkich śpiworów udało się dospać do rana. O poranku mgła podnosiła się nad Zbrzycą dodając jej uroku. Szybkie śniadanie i w trasie byliśmy już koło ósmej. Szlak wiódł przez lasy o niesamowitym klimacie. Wstające dopiero słońce kładło długie cienie drzew i mrugało spomiędzy liści. To dlatego lubię wstawać i ruszać wcześnie. Takie obrazy na długo pozostają w pamięci. Potem miało miejsce coś niezwykłego. W lesie wyraźnie było czuć zapach świeżego pieczywa. Z początku wydawało mi się, że to jakiś omam, przypadek ale zapach ten robił się coraz bardziej intensywny, a kiedy zbliżaliśmy się do miejscowości Widno był tak mocny jak w piekarni. W zasadzie okazało się to prawdą. Miejscowość ta jest znana z tradycji wypieku chleba. Jeszcze przed wyjazdem czytałem o tym, że mieszkańcy postawili tam piec chlebowy oraz, że co roku w sierpniu jest tam organizowane „Pieczenie Chleba”. Nie wiedzieliśmy tego, że pieczenie chleba dla całej wioski odbywa się tam w zasadzie co tydzień. Mieliśmy szczęście dojechać akurat w momencie, w którym z pieca wyciągane były świeże bochenki, a do środka wędrowały drożdżówki. Niestety na jakąkolwiek degustację nie było szans. Mieliśmy raczej wrażenie, że nie jesteśmy tam mile widziani. No nic, jedziemy dalej.

W miejscowości Kaszuba stoi młyn wodny. Spotkany koło niego przemiły, osiemdziesięcioletni Pan, który podjechał tam samochodem okazał się właścicielem młyna. Samodzielnie przerobił go na elektrownię wodną. Wynajmuje go też turystom (głównie kajakarzom) w sezonie spływów. Oprowadził nas, a potem staliśmy sobie na ganku rozmawiając. To właśnie dla takich spotkań to wszystko robię. Jasne, obcowanie z przyrodą jest wspaniałe, ale to ludzie nadają im wartości. Gdziekolwiek jestem, zawsze chcę poznać  miejsce przez ludzi „stamtąd”.

Dalej ruszyliśmy do miejscowości Leśno, gdzie obejrzeliśmy zabytkowy drewniany kościół i zrobiliśmy postój na kawę przy rzece obserwując przepływających kajakarzy. Mijał nas typowy wieloosobowy spływ rodzinny i standardowo w kajaku znajdował się rodzić+dziecko. Żenująca większość rodziców miała piwo… w ręce, w specjalnym uchwycie na kajaku (sic!) albo w ręku dziecka – bo akurat trzeba było przeciągnąć kajak przez płyciznę. To coś czego naprawdę nijak zrozumieć nie potrafię. Nie ma co, piękny sposób na spędzanie czasu z dzieckiem, świetna nauka i wspomnienia. Podobnie było z resztą pod sklepem spożywczym, gdzie co rusz wpadali rowerzyści żeby wyjść z piwem. Z rozmów można było wywnioskować, że to nie pierwsze, a z podejścia – że zasadniczo to jedyny powód żeby jeździć rowerem. Z Lesna ruszyliśmy na Brusy. Zaraz za Leśną w miejscowości Węziory można obejrzeć kurchany i kręgi kamienne, ale mieliśmy coś innego w głowach…

Wnętrze drewnianego kościoła w Leśnie
Wnętrze drewnianego kościoła w Leśnie

Jeśli kiedykolwiek będziecie w tamtych stronach, choćby przejazdem, koniecznie zahaczcie o Brusy Jagile. Kierujcie się na „Chatę Kaszubską” ale to obok niej jest coś znacznie ciekawszego. Na pewno nie przegapicie tego miejsca, jestem tego pewien. Przechodząc przez bramę traficie do niezwykłego świata, świata stworzonego przez Józefa Chełmowskiego, który był człowiekiem tak nietuzinkowym, że nie jestem nawet tego w stanie opisać. Powiedzieć o nim, że był artystą ludowym to stanowczo za mało. Oczywiście – spod jego ręki wyszły piękne rzeźby, ule, kapliczki, malował a nawet tworzył instalacje (jedną z jego instalacji można podziwiać na ścianie domu). To wszystko jednak nie oddaje wyjątkowości postaci Pana Józefa. Konstruował, tworzył, zbierał… Niestety w 2013 roku zmarł. W jego domu znajduje się teraz prywatne muzeum regionalne, którym opiekuje się jego żona. Wielu rowerzystów wpadało tam i wypadało „zaliczając” jedynie pieczątkę. Szkoda, bo Pani Jadwiga Chełmowska chętnie opowiada o mężu, kolejny ciekawy człowiek spotkany w drodze. Kolejne mądre słowa, które zostaną we mnie na zawsze.

Zgodnie z pierwotnym planem na ten dzień zostało nam tylko dojechać przez Czersk i Ustronie nad jezioro Ostrowite, gdzie zaplanowaliśmy nocleg. To było szybkie 25 km. Cała trasa prowadziła asfaltową drogą.

Ośrodek nad jez. Ostrowite prezentuje się nieźle niestety przed sezonem wszystko było zamknięte.
Ośrodek nad jez. Ostrowite prezentuje się nieźle niestety przed sezonem wszystko było zamknięte.

Na miejsc czekała na nas niespodzianka. Ośrodek był bardzo ładny, okolica też nie najgorsza ALE wszystko było zamknięte, bo sezon jeszcze się nie rozpoczął… No to klops. Mogliśmy oczywiście po prostu rozbić się tam nie bacząc na brak dostępności jakichkolwiek wygód – to w końcu żaden problem, ale w głowach urodził się nowy plan… Po kawie zagryzionej drożdżówką padł żart, że możemy jechać dalej. W sumie… Następnym miejscem na liście było Fojutowo i tamtejszy akwedukt.

Akwedukt w Fojutowie. Jedna z niewielu na dodatek najdłuższa tego typu budowla hydrotechniczna w Polsce.
Akwedukt w Fojutowie. Jedna z niewielu na dodatek najdłuższa tego typu budowla hydrotechniczna w Polsce.

Zakładaliśmy, że może tam znajdziemy nocleg, a jeśli nie to może gdzieś na trasie. Mamy siłę, mamy czas – dlaczego nie jechać dalej. Chwilę później zaczęliśmy trochę żałować tej decyzji, a wszystko prze drogę, która dosłownie tonęła w grząskim, głębokim piachu. Wiecie, taki jasny pył. Nawet prowadzenie roweru jest na czymś takim upierdliwe (szczególnie z ciężką torbą na kierownicy). Na szczęście okoliczności przyrody rekompensowały trudy podróży. Do Fojutowa dotarliśmy kompletnie padnięci, więc ograniczyliśmy się tylko do obejrzenia  akweduktu – jest niepowtarzalny. Wielkie wrażenie robi też WKB (Wielki Kanał Brdy), który widziałem po raz pierwszy. Krótki postój i jazda dalej. Droga była genialna – leśna ścieżka wzdłuż kanału, a poniżej raz po raz spomiędzy drzew wygląda matka kanału – Brda. Piękny widok, choć momentami wertepy i jakieś niewielkie przeszkody.

Wielki Kanał Brdy urzeka swoją malowniczością. Koniecznie muszę nim kiedyś spłynąć.
Wielki Kanał Brdy urzeka swoją malowniczością. Koniecznie muszę nim kiedyś spłynąć.

W miejscowości Konigort przejeżdżamy na drugą stronę kanału. Kawałek dalej zaczyna się gigantyczna hodowla pstrągów. Ciągnie się chyba przez pół kilometra, aż do miejscowości Mylof.

Pstrąg w miejscowości Mylof jest w zasadzie obowiązkowy.

Za obowiązkową uznajemy wizytę w Restauracji Aga serwującej pstrągi z tejże hodowli. Najedzeni, ale też już zmęczeni, ruszyliśmy dalej. Kiedy dojechaliśmy do miejscowości Męcikał zaczęło się już robić szaro. Do miejsca biwakowania zostały jakieś dwa kilometry. Na skrzyżowaniu poszedł kolejny tego dnia żart, że skoro już wszystkie atrakcje zaliczone, a do Chojnic zostało 12 km, to może nie ma co już się rozbijać na tę jedną noc… I tak, ostatecznie zamiast jechać prosto, skręciliśmy w lewo w kierunku Chojnic. Kiedy dojechaliśmy do auta było już ciemno. W ten oto sposób drugiego dnia zaliczyliśmy plan, który potencjalnie był przeznaczony na dwa dni.

Nasza trasa

Generalnie uważam, że trasa była w sam raz. Najmniej ciekawy (do pominięcia) byłby odcinek Brusy-Czersk- jez. Ostrowite ALE samo Fojutowo jest warte odwiedzenia, dlatego warto by je jednak jakoś wkomponować. Ciekawym wariantem byłby spływ na trasie Konigort-Rytel-Fojutowo (takie spływy są tam regularne na przykład TUTAJ). Wolałbym więc pewnie Fojutowo odwiedzić przy innej okazji, a za to przejechać więcej głównymi szlakami Kaszubskiej Marszuty. Dlatego warto zastanowić się nad wariantem z bazą w jednym miejscu i robieniem wycieczek.

Podsumowanie

Kaszubska marszruta dostaje mocne noty za atrakcyjność szlaku. Nie jest to trasa naszpikowana atrakcjami, ale też dzięki temu miejsca te nie są nieprzyjemnie zatłoczone. Największą wartością jest przyroda i sposób w jaki trasa daje możliwość obcowania z nią. Dodatkowe atrakcje są raczej przerywnikami niż wypełniaczami i mi to bardzo odpowiada. 

Dla kogo?

Trasy są krótkie i łatwe. Główne szlaki można spokojnie pokonać na dowolnym rowerze również z przyczepkami. Poradzą sobie nawet dzieci. Oczywiście nie należy się wtedy zapędzać w piaszczyste leśne drogi, których my akurat nie omijaliśmy. Wyjazdom rodzinnym będzie też sprzyjała stała  bliskość wody, która daje wiele atrakcyjnych miejsc na postoje i odpoczynki. Kaszubską Marszutę można także potraktować jako urozmaicenie pobytu, a nie cel sam w sobie. W Swornychgaciach bez problemu znajdziemy wypożyczalnię rowerów ze wszystkim co potrzebne do komfortowej i bezpiecznej jazdy.

Największy minus?

Kaszubska Marszuta jest bardzo młoda i należy dać jej czas na rozwinięcie się dlatego ciężko pisać o minusach. Przydałaby się nieco lepsza baza noclegowa. Na tegorocznych targach Tour Salon w Poznaniu dowiedziałem się, że są plany aby w szkołach i świetlicach na szlaku zorganizować schroniska – to dobry pomysł. Mam też nadzieję, że z czasem zmniejszy się też nieufność mieszkańców wobec turystów, chociaż do tego zdaje się nieco dłuższa droga.

Przydatne adresy.

Bardzo polecam piękny opis i zdjęcia na ZnajKraj: http://www.znajkraj.pl/kaszubska-marszruta-bory-tucholskie-na-rowerze.
Na stronie: http://www.brusy.pl/ można znaleźć wiele przydatnych informacji i adresów.
Pole namiotowe A’laska w miejscowości Laska także ma swoją stronę (serdecznie pozdrawiamy!): http://www.polebiwakowe.com/

Tych, których zainteresowała postać Pana Józefa Chełmowskiego zachęcam do obejrzenia filmów: https://www.youtube.com/watch?v=K-tG-GW_Xb8, https://www.youtube.com/watch?v=fuG_xeYm5XA. Przybliżają trochę złożoność jego twórczości.

Przy okazji chciałbym podziękować Pani Iwonie Wałdoch z Wydziału Komunikacji Społecznej Urzędu Miejskiego w Brusach, która odpowiedziała na moją prośbę i podesłała nam przed wyjazdem mapę i inne materiały dotyczące Kaszubskiej Marszruty.

Wojtek

Wojtek – zapalony rowerzysta zarażony od dziecka miłością do wody, biwakowania oraz jak najbliższego obcowania z przyrodą. Odwieczny foto-turysta (również w swoim mieście – Poznań). Zaprzysięgły miłośnik mikro-podróży oraz turystyki krajowej. Ciągle przedkłada przeżywanie chwil nad ich rejestrowaniem czego żałuje kiedy przychodzi czas pisania. Pewniej czuje się na ziemi lub wodzie i niechętnie wsiada do samolotu. Trochę geek, trochę gadżeciarz, niepoprawny kofeinista alternatywny… W zasadzie „trochę” wszystkiego czego się da trochę.

komentarzy

  • Dzięki za dobre słowo 🙂

    Bardzo się cieszę, że Kaszubska Marszruta wpadła w oko. Że na nocleg pojechaliście do Laski. Że pani z urzędu w Brusach chciało się wysłać Wam mapę. Że w ogóle ktoś tam w Chojnicach wpadł na taki pomysł i lata pchał projekt do przodu, aż powstał. Co by było, gdyby choć jeden taki projekt był w każdym województwie? Nie gminie, powiecie, czy regionie – chociaż województwie… 🙂

    I nie na 2 tysięce kilometrów zrobionych po łebkach, ale właśnie taki jak Marszruta, niewielki, za to na miarę możliwości, w sam raz na długi weekend, albo na dwa, możliwy do ogarnięcia przez lokalny samorząd. I z ludźmi przy nim, którym się chce! :]

    PS. Też byłem na stoisku powiatu chojnickiego na Tour Salonie… 🙂

    Pozdrowienia, bezpiecznych podróży 🙂

    • Zgadzam się w pełni. To co mnie najbardziej cieszy to własnie te mniejsze, zupełnie niespektakularne działania lokalne. Najczęsciej wynikają one ze szczerej troski, pasji, chęci wykorzystania potencjału. Kaszubska Marszruta jest świetnym przykładem i mam szczerą nadzieję, że będzie ewoluowała. Jestem wrogiem działań „rewolucyjnych”, „akcji”. Działania rozciągnięte w czasie, podzielone na etapy, są znacznie trwalsze. Trzeba dać czas na „inkubację” a potem rozwój. Szybki efekt kusi spektakularnością, siłą rażenia medialnego… To ślepa droga. To nie ma być coś co „ktoś zrobił na ich terenie”. Wierzę, że docelowo mieszkańcy także poczują się częścią Kaszubskiej Marszruty.

      Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia na szlaku czy gdzies tam (na co liczę!).

  • Bardzo spodobało mi się zdjęcie na którym widać bochenki chleba, szkoda, że nie było dane wam ich skosztować. Miałam okazję jeść chleb z pieca na wycieczce , jeszcze w szkole, i pamiętam, że było to wyjątkowe przeżycie.
    Czasami bardzo trudno się zatrzymać żeby mieć chwilę na rozmowę, wydaje nam się że nie mamy czasu, wciąż tylko biegamy gdzieś i się śpieszymy.

Kliknij żeby dodać post

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.