fbpx

Wschodnia Przygoda – Część V

Green Velo
Dzień 12 – środa (22/06/2016)

Trasa: Stary Folwark nad jez. Wigry – Beceiły nad jez. Szelment Mały (80 km)

Obudziło nas słońce – zachęciło do powolnego zbierania się do drogi. Pierwszy etap – trasa na Sejny. Jechaliśmy ścieżką rowerową, wzdłuż głównej trasy (nr 653). Plusem była jakość nawierzchni (na części trasy była ona zielona) natomiast największym minusem duży ruch a przez to także smród spalin. Przyzwyczaiłem się już do czystego powietrza lasów i puszcz. Może to i dobrze, trzeba się powoli oswajać z myślą o powrocie do miasta.

Sejny odwiedziłem głównie z powodów sentymentalnych. Mój pradziadek brał udział w walkach o wyzwolenie tego miasta w wojnie polsko-bolszewickiej a później (ponieważ był lekarzem) został tam jakiś czas i pomagał w opanowywaniu epidemii gruźlicy. Miałem nadzieję, że może w tamtejszym muzeum uda mi się zdobyć jakieś informacje i w sumie nie pomyliłem się. Dzięki tej wizycie mam kontakt na lokalnego historyka, z którym wymienimy się materiałami i informacjami.

Zachwyciła mnie też sejneńska Synagoga, w której działa teraz prężnie Ośrodek „Pogranicze – sztuk, kultur i narodów”. Zajmuje się on pielęgnowaniem wielokulturowych tradycji tamtych rejonów.

Akurat trwała próba do spektaklu, w którym udział biorą dzieciaki z Sejn. Zaliczyliśmy obowiązkowy w tamtych stronach sękacz i ruszyliśmy dalej.

Zastanawiam się co ja mam Wam napisać… Że ładne widoki? Że malowniczy krajobraz? Słowa nie oddadzą tego w żaden sposób. Przede wszystkim ten etap można nazwać kryterium górskim. Komfort płaskiej Polski się skończył. Tutaj jest pagórek na pagórku. Czasem bardziej a czasem mniej stromo natomiast ciągle z górki i pod górkę. Może i jest przez to znacznie trudniej ale widoki rekompensują wysiłek podjazdów.

Ruszyliśmy na Krasnogrudę – dworek, w którym bywał, mieszkał i pracował Czesław Miłosz. Teraz odremontowany dzięki Funduszom Norweskim przekształcony jest w Międzynarodowe Centrum Dialogu.

We wnętrzach znajdziemy nie tylko ekspozycję wierszy (tak, tak) i zdjęcia ale też rewelacyjną salę do warsztatów (przyrodniczych, ekologicznych, plastycznych) oraz kawiarnię.

W parku zachwyca aleja poetów z wierszami w formie glinianych ksiąg i instalacja za dworkiem – efekty odbywających się tam warsztatów i plenerów.

20160622-P6220045

Dalej nasza droga prowadziła szlakiem R65. Wzdłuż jeziora Gaładuś aż do granicy z Litwą gdzie postanowiliśmy na chwilę skoczyć… Dosłownie na chwilę.

Potem ruszyliśmy do Puńska. Tutaj nastąpi mały przerywnik. Wspominałem już o dźwiękach wydobywających się z mojego roweru. Otóż sprawa nie została załatwiona ale kiedy tak się jedzie kilka godzin dziennie do głowy przychodzą różne rozwiązania. Piszczącą przednią tarczę hamulcową myślałem nawet już zdemontować ale jednak to potrzebny hamulec. Przestaje piszczeć kiedy jest delikatnie wciśnięta klamka (nawet nie tyle żeby zacząć hamować) ale taka pozycja ręki powoduje po pewnym czasie jej paraliż. Najnowszym odkryciem jest polewanie raz po raz zacisku wodą. Strasznie to głupie. Muszę wozić dodatkową butelkę kranówki czy „jeziorówki” dla mojego hamulca. Ważne że działa bo ten dźwięk jest niewiarygodnie wkurzający. Na trzaski suportu nie mam rozwiązania ale też nie denerwują one tak bardzo. Będę próbował reklamować ten suport po powrocie.

Puńsk jest niesamowitą miejscowością. Nie spotkałem w żadnym sklepie (byliśmy w trzech) ani innym miejscu mieszkańców, którzy rozmawialiby ze sobą po polsku. 75% tej liczącej ponad 1200 mieszkańców miejscowości to Litwini. Jest znany jako „Stolica Litwinów w Polsce”. Odwiedziliśmy restaurację „Zajazd Puński”. Niestety kuchnia była dość mocno przetrzebiona więc nie mieliśmy możliwości spróbować niektórych pozycji. Spróbowaliśmy jedynie chłodnika litewskiego (co ciekawe podawanego z gorącymi ziemniakami) oraz blinów i kiszki ziemniaczanej. Wszystko smaczne choć bez wielkich zachwytów.

Słonce opadało nad pagórkami a droga poprowadziła nas nad jezioro Szelment Mały na przytulne pole namiotowe nad samym brzegiem w miejscowości Beceiły. 10 km dalej nad jeziorem Szelment Wielki jest większy ośrodek z polem namiotowym i wyciągiem do wakeboarding-u ale nie chciało nam się tam jechać.

Dzień 13 – czwartek (23/06/2016)

Trasa:  Beceiły nad jez. Szelment Mały – Suwałki (80 km)

Nie wiem czy pisałem o tym wcześniej ale prowizoryczna naprawa uszkodzonego materaca nie przyniosła oczekiwanych efektów. Materac umarł zmniejszając nieco komfort nocnego odpoczynku. Po powrocie trzeba będzie się rozejrzeć za nowym. Pobudka wcześnie rano, syte śniadanie i pyszna kawa na początek dnia. Niebo bez jednej chmurki zapowiadało kolejny upalny dzień.

Uzbrojeni w solidny zapas wody ruszyliśmy w drogę. Mapa zapowiadała konkretny podjazd i faktycznie już z oddali widzieliśmy co nas czeka. Rutka Tartak dała nam solidny wycisk ale widok z góry był przepiękny. Zdjęcia nie oddają tej pięknej panoramy.

Potem jeszcze dalej machało do nas łopatami stado wiatraków wyrabiających normy produkcji energii ze źródeł odnawialnych. Kolejne widoki jak z pulpitu Windowsa. Miejscami krajobraz jak łączka Microsoftu. Byliśmy coraz bliżej umownego celu naszej Wschodniej Wyprawy – północnego trój styku granic „Wisztyniec”. Znajduje się on przy drodze 651 pomiędzy miejscowościami Żytkiejmy i Wiżajny. Punkt ten znaczy dwumetrowy monolit z różowego granitu. Co ciekawe zgodnie z przepisami nie wolno się poruszać dookoła tego punktu. Można jedynie przebywać na terenie Polski i Litwy. Przekraczanie granicy z Rosją jest zabronione. Nie wolno wchodzić ani fotografować terenu Federacji Rosyjskiej ale doczytaliśmy to trochę po fakcie… Nie ma żartów, takie zachowanie może teoretycznie grozić mandatem. Sama deportacja w tamtym miejscu byłaby niezwykle łatwa. Uderzająca jest też różnica granic. Rosja jest odgrodzona od nas zielonym płotem (z furtką!) a na straży stoi kamera.

Dalej Green Velo pokazało swoją kolejną „głupotę”. Na asfaltowej ścieżce zostały namalowane znaki poziome z gęstością nie spotykaną nawet w mieście. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?

Od trójstyku zaczęła się w zasadzie nasza droga powrotna. Postanowiliśmy jeszcze rzucić okiem na słynne wiadukty kolejowe w Stańczykach. Jest to pozostałość nieczynnej linii kolejowej Gołdap Żytkiejmy. 36 m i długość 200 m sprawiają, że są jednymi z najwyższych w Polsce. Ich konstrukcja jest wzorowana na rzymskich akweduktach z Pont du Gard dlatego czasem nazywa się je właśnie akweduktami. Jako osobie skażonej lękiem wysokości wystarczyło mi podziwianie tych konstrukcji z dołu. Chętni do podziwiania widoków z góry muszą pamiętać, że wstęp na wiadukty jest płatny.

Po Stańczykach ruszyliśmy do Suwałk trasą wzdłuż Czarnej Hańczy. Mijaliśmy piękne głazowiska oraz kolejne widoczki. Po tak długim czasie przebywania „w przyrodzie” Suwałki były dla nas dużym miastem.

Spaliny, hałas, tłok – to wszystko świadczyło o końcu naszej wyprawy. Noc spędziliśmy na nowym i świetnie wyposażonym Eurocampingu. Świetny standard brakuje tylko drzew. Byliśmy jednym z dwóch namiotów (drugi należał do motocyklisty z Estonii) resztą pola zajmowały bardziej lub mniej luksusowe campery na zagranicznych rejestracjach. Camping znajduje się tuż przy stadionie i niedaleko Zalewu Arkadia. Woda pięknie niosła soczyste disco polo z jakiejś imprezy. To właśnie dla takich momentów mam poupychane w różnych miejscach stopery. Dzięki nim zasnąłem szybko i bez nerwów.

Dzień 14 – piątek, (24/06/2016)

Powrót pociągiem: Suwałki – Białystok – Warszawa – Poznań

Jak już wspominałem we „Wstępniaczku…” niebawem pojawi się artykuł o podróżowaniu pociągami z rowerem więc nie będę się rozpisywał na temat podróży powrotnej do Poznania.

20160624-P6240115

Dzień był upalny, podróż zaczęła się o 9 rano a skończyła przed 8 wieczorem. Po drodze trzy pociągi dwóch różnych przewoźników i z trzech różnych światów.

Na wyróżnienie zasługują dwa: piękny i kosmicznie wygodny PESA Dart przypominający samolot dobrych linii lotniczych z klimatyzowanym przestronnym wnętrzem, wygodnymi fotelami, stolikami, gniazdkami i czystą toaletą oraz zaśmierdły stary skład pociągu Gombrowicz pamiętający czasy kiedy z klasą jeździłem na wycieczki szkolne w podstawówce. Miejscówek brak, tłok, ścisk, duchota i toaleta przy której zaczynasz marzyć o Toi-Toi-u z podrzędnej imprezy masowej. Na dodatek pociąg był opóźniony zdaje się o 1,5h ostatecznie jednak udało się wylądować w Poznaniu.

 

Wojtek

Wojtek – zapalony rowerzysta zarażony od dziecka miłością do wody, biwakowania oraz jak najbliższego obcowania z przyrodą. Odwieczny foto-turysta (również w swoim mieście – Poznań). Zaprzysięgły miłośnik mikro-podróży oraz turystyki krajowej. Ciągle przedkłada przeżywanie chwil nad ich rejestrowaniem czego żałuje kiedy przychodzi czas pisania. Pewniej czuje się na ziemi lub wodzie i niechętnie wsiada do samolotu. Trochę geek, trochę gadżeciarz, niepoprawny kofeinista alternatywny… W zasadzie „trochę” wszystkiego czego się da trochę.

komentarzy

Kliknij żeby dodać post

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.